„Hej to znowu ja, Kaśka. Nie wiem, który raz już się
nagrywam, ale proszę oddzwoń. Martwię się o Ciebie.” Mniej więcej tak wyglądało
moje ostatnie pożegnanie z najlepszą i jedyną przyjaciółką przed jej śmiercią.
Tak dobrze czytacie, przed jej śmiercią. To było właściwie nieporozumienie.
Tak, mówię to tak spokojnie nie dlatego, że nie była dla mnie ważna tylko
dlatego, że to się stało dawno i zdążyłam się z tym oswoić, bo dwa lata temu To
tylko marny początek, ale zacznę właśnie od początku. Jestem Kaśka, mam 25 lat,
nie mam rodziny, przyjaciół, domu. Nie mam właściwie nic. Jestem sierotą. Nie
znam rodziców. Miałam tylko ją – Klarę. Moja najlepsza, jedyna przyjaciółka,
matka i siostra w jednym. Dla kogoś takiego jak ja to bardzo wiele. Obie
wychowane w domu dziecka z wielkimi problemami. Zapoznałyśmy się od razu potem
jak tu ją przywieźli, miała wtedy 13 lat. Ja tam byłam od zawsze. Nie wiem co
było z moimi rodzicami. Po prostu ich nie było i tyle. Klary rodzice po prostu
ją porzucili bo nie mogli dać sobie z nią rady mimo, że była jedynaczką, ale
lubiła adrenalinę. To było jej sensem życia, po prostu spróbować życia z każdej
możliwej strony i prawie jej się to udało. Była śliczną wysoką, rudą dziewczyną
o czarnych, wielkich oczach, w których zawsze odbijała się iskra czystego
wariactwa, kochałam w niej ten płomyk. Ja trochę wyższa od niej, krótkie
bordowo – fioletowe włosy, zielone oczy. Była piękna, i była dla mnie
wspaniała.
Po wyjściu z domu dziecka zamieszkałyśmy razem. Na obrzeżach miasta. To było dwupokojowe mieszkanie z kuchnią i łazienką. Klara roznosiła ulotki codziennie w południe a ja pracowałam w myjni samochodowej. Jakoś ledwo nam szło ale szło. To było szczęście mieć ją, ona też wyglądała na szczęśliwą. Brakowało jej po prostu rodziców i ich miłości. To było dla niej wielkim ciosem i nigdy nie mogła się z tym pogodzić. Ciągle marzyła o jakiejś pięknej chociaż chwili w ich towarzystwie a oni byli cholernymi materialistami i ją zostawili dla kariery i dlatego, że „miała trudny charakter”, ale co to ma do rzeczy? Jak się kogoś kocha to jest się z nim na dobre i na złe a nie tylko jak jest dobrze. Ja tego problemu nie miałam, bo nie znałam rodziców i to było dla mnie lepsze bo chociaż nie cierpiałam. Jednakże zawsze mi czegoś brakowało, ale tą dziurę w sercu zawsze potrafiła zatkać Klara. Kiedy było którejś z nas źle, było smutno albo po prostu gorzej niż zwykle to wychodziłyśmy na dach bloku, łapałyśmy się za ręce i śpiewałyśmy naszą „piosenkę- pocieszankę”. Leciała mniej więcej tak: „takie z nas są dwie sierotki, co nie mają nawet kotki, mamy siebie więc i świat. Tam gdzie Ty, będę zawsze ja.”, a potem siadałyśmy na ziemi i patrzyłyśmy w niebo, marzyłyśmy, śmiałyśmy się. Wszystko w niedługim czasie prysło, jakby pstryknąć palcami i bam!. Nie ma jej, nie ma nas, nie ma nic.
Mieszkałyśmy razem pięć wspaniałych, radosnych lat. Niestety pewnego dnia wszystko się rozwaliło.
To były moje urodziny, dokładnie 12 sierpień, sobota. To był gorący dzień, pogoda piękna. Miałam już plan na ten dzień. Chciałam żebyśmy poszły na jakiś Fast food, lody, jechać nad jezioro a wieczorem wyskoczyć do kina, akurat jakiś akcji film był, takie jakie uwielbiałyśmy. Klara tego dnia miała tylko na godzinę iść do pracy. Miała być po 13 w domu. Minęła 13, 14,…,18. Dzwoniłam kilkanaście razy. Najpierw był sygnał, ale nie odbierała a potem miała wyłączony i ciągle włączała się automatyczna sekretarka, więc się nagrywałam, ale bezskutecznie. Dokładnie o 18:34 wyszłam jej szukać. Byłam w miejscu gdzie rozdawała ulotki, w barach gdzie bywała, parkach. Dzwoniłam na wszystkie komisariaty w pobliżu i odwiedziłam wszystkie szpitale a jej nie było, nigdzie. Jak kamień w wodę. Byłam kompletnie przerażona, nie wiedziałam co robić, gdzie iść. Była 22 jak poszłam zgłosić na policję jej zaginięcie, ale oczywiście powiedzieli mi żebym zgłosiła to po 24 godzinach od zaginięcia, ale ja nie mogłam tyle czekać. Bałam się śmiertelnie. Odtwarzałam w swojej głowie najczarniejsze scenariusze, ale potem tłumaczyłam sobie, że ona mnie nigdy nie zostawiłaby. W pewnym sensie nawet miałam rację, w tym zaginięciu jej ktoś pomógł. Kiedy na drugi dzień o świcie wróciłam w miejsce rozdawania ulotek , w parku, niedaleko ławeczki znalazłam jej telefon, całkowicie rozwalony. Wszystko składało się w całość. Była w parku, a podczas rozdawania ulotek przyszło paru chuliganów, napadło ją, pobiło a na końcu wywiozło i być może ją zabiło. To wszystko zaszło z winy jakichś potworów, którzy zabrali mi moją jedyną rodzinę – JĄ. To była idealna wersja zdarzeń dopóki nie natknęłam się na jakąś starszą panią kiedy szłam załamana, zapłakana i roztrzęsiona w stronę domu. Pewna siwa, starsza, troszkę przygarbiona kobietka podeszła do mnie, wzięła mnie za rękę i poprowadziła do ławki, po czym usiadła i kazała mi zająć obok niej miejsce, tak bez słów. Szłam za nią jak w amoku, usiadłam obok niej, spojrzałam rozżalonym wzrokiem w stylu: „straciłam jedyną rodzinę, więc czego chcesz ode mnie kobieto?!” i zaczęłam słuchać. Zaczęła od tego, że była w tym miejscu wczoraj w godzinach popołudniowych i widziała bójkę chłopaka z dziewczyną. On mówił coś o dragach a ona kompletnie temu zaprzeczała. Krzyczeli na siebie, wyzywali się, a potem on ją uderzył jednym ruchem tak mocno, że osunęła się na ziemię. Starsza pani stała akurat za pobliskim drzewem, ale nie odezwała się w obawie o siebie i tuż po tym zdarzeniu poszła z tą sprawą do straży miejskiej, przyprowadziła ich tu ale Klary i tego zbira już tu nie było, więc nie drążyła dalej i po prostu poszła. Pomyśleli, że staruszka zwariowała, ale ja jej wierzyłam. Na drugi dzień widząc, że kogoś szukam postanowiła mi o tej sytuacji opowiedzieć. Każde słowo, które mówiła ta kobieta brałam sobie do głowy, potem łączyłam, układałam zdania i przyjmowałam do wiadomości, a potem osłupiałam i zaczęłam szlochać, ryczeć, tak niewyobrażalnie ogromny ból mnie złapał za serce, że osunęłam się z tej ławki i leżałam na trawie. To tak jakby wziąć wielki kuchenny nóż i powoli wycinać sobie serce. Nie mogąc wydać z siebie żadnego dźwięku prócz szlochania. Czułam się sparaliżowana. Ta starsza pani chciała pomóc mi wstać, machała rękoma, krzyczała a ja to wszystko słyszałam jakby z oddali, jakby nie do mnie, czułam, że moja dusza się ulatnia z ciała, ale w pewnej chwili doznałam konfrontacji z rzeczywistością. Wstałam z ziemi i biegłam, biegłam nie czując, nie słysząc, nie widząc nic. Nagle zatrzymałam się, otworzyłam oczy a potem ciemność, kompletnie urwał mi się film. Prawdopodobnie zemdlałam, ale nie jestem tego pewna.
To co zdarzyło się potem, to był czarno – biały film. Nie wiem po jakim czasie, ale obudziłam się w szpitalu. Czułam się tak źle jak nigdy w życiu. Takie zderzenie z rzeczywistością uświadomiło mnie, że jej już nie ma, że nie mam dla kogo żyć, straciłam cały sens. Jestem tu sama. Moje użalanie się nad sobą przerwał lekarz z policjantem wchodzący akurat do Sali. Młodszy aspirant Jakiś Tam usiadł na stołeczku obok mnie i powiedział, że moja przyjaciółka zginęła spod noża jakiegoś cholernego ćpuna – histeryka. Oskarżył ją o kradzież jego drag i ją po prostu zadźgał dziewięcioma dźgnięciami w okolicy żeber i serca. On ją pomylił z kimś, rozumiecie?! Ten cholerny idiota, psychopata zabił moją Klarę przez jakiś pieprzony przypadek. W tym wszystkim „najlepsze” było to, że on został warunkowo zwolniony z więzienia po dwóch miesiącach(byłam w śpiączce DWA MIESIĄCE), ponieważ w czasie tego zamachu był niepoczytalny i ten psychopata nadal sobie chodzi po ulicy. Lekarz chciał mi dać proszki na uspokojenie, ale byłam nieziemsko spokojna. Kiedy wyszli zamknęłam oczy i zaczęłam się modlić, żeby Bóg zabrał mnie z tego świata. Łzy ciekły mi po policzkach, a ja modliłam się o szybką śmierć. Nie widziałam wtedy sensu dalszego życia.
Tej nocy długo nie mogłam usnąć, poprosiłam o leki nasenne pielęgniarkę, a kiedy je już dostałam szybko zasnęłam. W tym śnie było wspaniale. Była cudowna łąka, drzewa, słońce, lekki, ciepły wiaterek, pośród drzew ja, a w oddali dostrzegłam Klarę w pięknej, długiej, białej sukni na ramiączka. Miała białe włosy, była boso a w ręku miała bukiet polnych kwiatów. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy to taka, że moje modły zostały wysłuchane i umarłam a teraz mogę rozkoszować się obecnością mojej „siostry” już na wieki i wtedy podeszła do mnie. Wzięła moją rękę, usiadłyśmy na trawie a ona słodkim, anielskim głosem zaczęła mówić: „Kochanie jestem przy Tobie, ale nie umarłaś, to tylko sen, mnie już nie ma na świecie, ale Ty musisz żyć. Nie przejmuj się mną. Jest mi tu o wiele lepiej niż na ziemi. Mam wszystko o czym zawsze marzyłam, a mianowicie rodziców.” Tam byli jej rodzice. Po tym jak oddali ją do domu dziecka tragicznie zginęli w wypadku samochodowym i odzyskali córkę po tej drugiej stronie. Oni odzyskali córkę a ona zyskała rodziców. Widziałam w jej oczach szczęście i wiele, bardzo wiele miłości.
Spałam cały kolejny dzień, a kiedy obudziłam się miałam w ręku mały, biały polny kwiatuszek i zaparło mi dech piersiach. Potem ujrzałam swój wypis, więc ubrałam się i po prostu wyszłam. Po dwóch miesiącach moje mieszkanie było nadal moje. Okazało się, że starsza pani z parku opłaciła mój czynsz z góry na pół roku bo jak to ona powiedziała „czułam, że dziecko wrócisz do żywych”. To taki złoty człowiek, wspaniała kobieta. Urządziłam Klarze pogrzeb, Starsza Pani we wszystkim mi pomogła za co jestem jej nadal bardzo wdzięczna a teraz żyję powolutku. Znalazłam sobie lepszą pracę, wyszłam za mąż za wspaniałego człowieka, który też wychowywał się w domu dziecka a teraz staramy się o adopcje pewnej dwuletniej dziewczynki. Przygotowaliśmy jej już pokój i niedługo będzie nasza, a na grób Klary chodzę codziennie z moim mężem.
Ona na zawsze pozostanie w moim sercu i wierzę, że jeszcze się z nią spotkam tam po drugiej stronie.
Po wyjściu z domu dziecka zamieszkałyśmy razem. Na obrzeżach miasta. To było dwupokojowe mieszkanie z kuchnią i łazienką. Klara roznosiła ulotki codziennie w południe a ja pracowałam w myjni samochodowej. Jakoś ledwo nam szło ale szło. To było szczęście mieć ją, ona też wyglądała na szczęśliwą. Brakowało jej po prostu rodziców i ich miłości. To było dla niej wielkim ciosem i nigdy nie mogła się z tym pogodzić. Ciągle marzyła o jakiejś pięknej chociaż chwili w ich towarzystwie a oni byli cholernymi materialistami i ją zostawili dla kariery i dlatego, że „miała trudny charakter”, ale co to ma do rzeczy? Jak się kogoś kocha to jest się z nim na dobre i na złe a nie tylko jak jest dobrze. Ja tego problemu nie miałam, bo nie znałam rodziców i to było dla mnie lepsze bo chociaż nie cierpiałam. Jednakże zawsze mi czegoś brakowało, ale tą dziurę w sercu zawsze potrafiła zatkać Klara. Kiedy było którejś z nas źle, było smutno albo po prostu gorzej niż zwykle to wychodziłyśmy na dach bloku, łapałyśmy się za ręce i śpiewałyśmy naszą „piosenkę- pocieszankę”. Leciała mniej więcej tak: „takie z nas są dwie sierotki, co nie mają nawet kotki, mamy siebie więc i świat. Tam gdzie Ty, będę zawsze ja.”, a potem siadałyśmy na ziemi i patrzyłyśmy w niebo, marzyłyśmy, śmiałyśmy się. Wszystko w niedługim czasie prysło, jakby pstryknąć palcami i bam!. Nie ma jej, nie ma nas, nie ma nic.
Mieszkałyśmy razem pięć wspaniałych, radosnych lat. Niestety pewnego dnia wszystko się rozwaliło.
To były moje urodziny, dokładnie 12 sierpień, sobota. To był gorący dzień, pogoda piękna. Miałam już plan na ten dzień. Chciałam żebyśmy poszły na jakiś Fast food, lody, jechać nad jezioro a wieczorem wyskoczyć do kina, akurat jakiś akcji film był, takie jakie uwielbiałyśmy. Klara tego dnia miała tylko na godzinę iść do pracy. Miała być po 13 w domu. Minęła 13, 14,…,18. Dzwoniłam kilkanaście razy. Najpierw był sygnał, ale nie odbierała a potem miała wyłączony i ciągle włączała się automatyczna sekretarka, więc się nagrywałam, ale bezskutecznie. Dokładnie o 18:34 wyszłam jej szukać. Byłam w miejscu gdzie rozdawała ulotki, w barach gdzie bywała, parkach. Dzwoniłam na wszystkie komisariaty w pobliżu i odwiedziłam wszystkie szpitale a jej nie było, nigdzie. Jak kamień w wodę. Byłam kompletnie przerażona, nie wiedziałam co robić, gdzie iść. Była 22 jak poszłam zgłosić na policję jej zaginięcie, ale oczywiście powiedzieli mi żebym zgłosiła to po 24 godzinach od zaginięcia, ale ja nie mogłam tyle czekać. Bałam się śmiertelnie. Odtwarzałam w swojej głowie najczarniejsze scenariusze, ale potem tłumaczyłam sobie, że ona mnie nigdy nie zostawiłaby. W pewnym sensie nawet miałam rację, w tym zaginięciu jej ktoś pomógł. Kiedy na drugi dzień o świcie wróciłam w miejsce rozdawania ulotek , w parku, niedaleko ławeczki znalazłam jej telefon, całkowicie rozwalony. Wszystko składało się w całość. Była w parku, a podczas rozdawania ulotek przyszło paru chuliganów, napadło ją, pobiło a na końcu wywiozło i być może ją zabiło. To wszystko zaszło z winy jakichś potworów, którzy zabrali mi moją jedyną rodzinę – JĄ. To była idealna wersja zdarzeń dopóki nie natknęłam się na jakąś starszą panią kiedy szłam załamana, zapłakana i roztrzęsiona w stronę domu. Pewna siwa, starsza, troszkę przygarbiona kobietka podeszła do mnie, wzięła mnie za rękę i poprowadziła do ławki, po czym usiadła i kazała mi zająć obok niej miejsce, tak bez słów. Szłam za nią jak w amoku, usiadłam obok niej, spojrzałam rozżalonym wzrokiem w stylu: „straciłam jedyną rodzinę, więc czego chcesz ode mnie kobieto?!” i zaczęłam słuchać. Zaczęła od tego, że była w tym miejscu wczoraj w godzinach popołudniowych i widziała bójkę chłopaka z dziewczyną. On mówił coś o dragach a ona kompletnie temu zaprzeczała. Krzyczeli na siebie, wyzywali się, a potem on ją uderzył jednym ruchem tak mocno, że osunęła się na ziemię. Starsza pani stała akurat za pobliskim drzewem, ale nie odezwała się w obawie o siebie i tuż po tym zdarzeniu poszła z tą sprawą do straży miejskiej, przyprowadziła ich tu ale Klary i tego zbira już tu nie było, więc nie drążyła dalej i po prostu poszła. Pomyśleli, że staruszka zwariowała, ale ja jej wierzyłam. Na drugi dzień widząc, że kogoś szukam postanowiła mi o tej sytuacji opowiedzieć. Każde słowo, które mówiła ta kobieta brałam sobie do głowy, potem łączyłam, układałam zdania i przyjmowałam do wiadomości, a potem osłupiałam i zaczęłam szlochać, ryczeć, tak niewyobrażalnie ogromny ból mnie złapał za serce, że osunęłam się z tej ławki i leżałam na trawie. To tak jakby wziąć wielki kuchenny nóż i powoli wycinać sobie serce. Nie mogąc wydać z siebie żadnego dźwięku prócz szlochania. Czułam się sparaliżowana. Ta starsza pani chciała pomóc mi wstać, machała rękoma, krzyczała a ja to wszystko słyszałam jakby z oddali, jakby nie do mnie, czułam, że moja dusza się ulatnia z ciała, ale w pewnej chwili doznałam konfrontacji z rzeczywistością. Wstałam z ziemi i biegłam, biegłam nie czując, nie słysząc, nie widząc nic. Nagle zatrzymałam się, otworzyłam oczy a potem ciemność, kompletnie urwał mi się film. Prawdopodobnie zemdlałam, ale nie jestem tego pewna.
To co zdarzyło się potem, to był czarno – biały film. Nie wiem po jakim czasie, ale obudziłam się w szpitalu. Czułam się tak źle jak nigdy w życiu. Takie zderzenie z rzeczywistością uświadomiło mnie, że jej już nie ma, że nie mam dla kogo żyć, straciłam cały sens. Jestem tu sama. Moje użalanie się nad sobą przerwał lekarz z policjantem wchodzący akurat do Sali. Młodszy aspirant Jakiś Tam usiadł na stołeczku obok mnie i powiedział, że moja przyjaciółka zginęła spod noża jakiegoś cholernego ćpuna – histeryka. Oskarżył ją o kradzież jego drag i ją po prostu zadźgał dziewięcioma dźgnięciami w okolicy żeber i serca. On ją pomylił z kimś, rozumiecie?! Ten cholerny idiota, psychopata zabił moją Klarę przez jakiś pieprzony przypadek. W tym wszystkim „najlepsze” było to, że on został warunkowo zwolniony z więzienia po dwóch miesiącach(byłam w śpiączce DWA MIESIĄCE), ponieważ w czasie tego zamachu był niepoczytalny i ten psychopata nadal sobie chodzi po ulicy. Lekarz chciał mi dać proszki na uspokojenie, ale byłam nieziemsko spokojna. Kiedy wyszli zamknęłam oczy i zaczęłam się modlić, żeby Bóg zabrał mnie z tego świata. Łzy ciekły mi po policzkach, a ja modliłam się o szybką śmierć. Nie widziałam wtedy sensu dalszego życia.
Tej nocy długo nie mogłam usnąć, poprosiłam o leki nasenne pielęgniarkę, a kiedy je już dostałam szybko zasnęłam. W tym śnie było wspaniale. Była cudowna łąka, drzewa, słońce, lekki, ciepły wiaterek, pośród drzew ja, a w oddali dostrzegłam Klarę w pięknej, długiej, białej sukni na ramiączka. Miała białe włosy, była boso a w ręku miała bukiet polnych kwiatów. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy to taka, że moje modły zostały wysłuchane i umarłam a teraz mogę rozkoszować się obecnością mojej „siostry” już na wieki i wtedy podeszła do mnie. Wzięła moją rękę, usiadłyśmy na trawie a ona słodkim, anielskim głosem zaczęła mówić: „Kochanie jestem przy Tobie, ale nie umarłaś, to tylko sen, mnie już nie ma na świecie, ale Ty musisz żyć. Nie przejmuj się mną. Jest mi tu o wiele lepiej niż na ziemi. Mam wszystko o czym zawsze marzyłam, a mianowicie rodziców.” Tam byli jej rodzice. Po tym jak oddali ją do domu dziecka tragicznie zginęli w wypadku samochodowym i odzyskali córkę po tej drugiej stronie. Oni odzyskali córkę a ona zyskała rodziców. Widziałam w jej oczach szczęście i wiele, bardzo wiele miłości.
Spałam cały kolejny dzień, a kiedy obudziłam się miałam w ręku mały, biały polny kwiatuszek i zaparło mi dech piersiach. Potem ujrzałam swój wypis, więc ubrałam się i po prostu wyszłam. Po dwóch miesiącach moje mieszkanie było nadal moje. Okazało się, że starsza pani z parku opłaciła mój czynsz z góry na pół roku bo jak to ona powiedziała „czułam, że dziecko wrócisz do żywych”. To taki złoty człowiek, wspaniała kobieta. Urządziłam Klarze pogrzeb, Starsza Pani we wszystkim mi pomogła za co jestem jej nadal bardzo wdzięczna a teraz żyję powolutku. Znalazłam sobie lepszą pracę, wyszłam za mąż za wspaniałego człowieka, który też wychowywał się w domu dziecka a teraz staramy się o adopcje pewnej dwuletniej dziewczynki. Przygotowaliśmy jej już pokój i niedługo będzie nasza, a na grób Klary chodzę codziennie z moim mężem.
Ona na zawsze pozostanie w moim sercu i wierzę, że jeszcze się z nią spotkam tam po drugiej stronie.
Czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńcieszę się :) na pewno będzie więcej :)
Usuń