niedziela, 3 lipca 2016

Jedno życie, jedna miłość

- Kim jesteś?
- Twoim największym koszmarem
Mniej więcej tak powinna wyglądać moja rozmowa z przeznaczeniem w chwili kiedy poznałem swoją przyszłą dziewczynę. Było wspaniale. Ogólnie znaliśmy się z Emilką długo, przyjaźniliśmy się. To była jedna z najlepszych przyjaźni w moim życiu, oczywiście dopóki nie poszedłem na imprezę na której akurat ona była. Moi znajomi szybko się zmyli więc zacząłem gadać z Emilką, przetańczyliśmy do rana, trochę alkoholu poleciało i mojej wspaniałej  przyjaciółce nagle rozwiązał się język. Była tak pijana, że musiałem odprowadzić ją do domu, przez tę drogę zaczęła gadać, że jest nieśmiała, że od jakiegoś czasu jej się podobam i pod wpływem impulsu pomyślałem, że z tego może coś być. Spotykaliśmy się przez jakiś miesiąc. Wspaniały okres, wszystko robiliśmy spontanicznie, zanosiło się na piękny związek. Ona była szczera ze mną, a ja z nią. Wszędzie pojawialiśmy się razem, ale nie jako para a znajomi. Już wtedy mogłem się zorientować, że coś jest nie tak. Wtedy wydawało mi się, że po prostu nie chce zbędnych plotek, jednak prawda była inna, ta laska po prostu się mnie wstydziła. Jak sobie to długo potem uświadomiłem to cholernie zabolało. Ja tę dziewczynę na prawdę kochałem, na prawdę, tak szczerze jak jeszcze nikogo dotąd. Robiłem dla niej wszystko, zabierałem na kolacje, spacery w ciemną noc, ona była dla mnie jak anioł, zapatrzona we mnie, krótko mówiąc świata poza mną nie widziała, jak się później okazało to musiała mieć naprawdę mały horyzont skoro na widok kolesia którego „nawet nie lubiła” mizdrzyła się i robiła maślane oczka.
    Możecie mi wierzyć lub nie, ale człowiek kiedy jest zakochany jest kompletnie zaślepiony. Nie widzi nic poza tą „ukochaną” osobą. Jest dla niego całym życiem, sensem i powodem istnienia, wstawania rano, życia, po prostu powodem życia. Jest źle kiedy ktoś nas okłamie, zawiedzie, obrazi czy coś innego jednak wiecie co jest w życiu najgorszym uczuciem poza śmiercią? Tym najgorszym uczucie jest utrata ukochanej osoby, tej jedynej na której nam w życiu zależało, dla której człowiek się budził, chodził, pracował, żył. Myślisz sobie: kurde moje życie jest piękne, mam dom, kochającą rodzinę, pracę a co najważniejsze ukochaną dziewczynę, i właśnie wtedy sobie myślisz: mam wszystko. Wszystko jest idealnie, idzie jak „po maśle”, można by rzec. Jest dobrze miesiąc, dwa, trzy i potem bam!, i wszystko się sypie jak za dotknięciem czarnej różdżki. Potencjalny czytelnik, który to czyta sobie myśli, że pewnie coś z pracą źle, że może zwolnili albo coś, albo że z kimś rodziny coś jest nie tak a to wcale nie o to chodzi. Życie człowieka jest jak poukładane klocki, jeśli wyciągnie się z takiej góry klocków element który jest w podstawie budowli to taka budowla zacznie się chwiać, aż cała z wielkim hukiem w ułamku sekundy się rozsypie. Tak samo jest w życiu, kiedy najważniejsza dla nas osoba odchodzi z własnego kaprysu a nie dlatego, że musi to całe nasze życie bez tego najważniejszego elementu się sypie. Wtedy jest koniec szczęśliwego, idealnego życia.
      Jedno pytanie. Dlaczego wielu ludzi będąc na samym szczycie w pewnej chwili od tak stacza się na szare dno? Odpowiedź jest prosta albo pieniądze albo miłość. Pieniądze jak wiadomo rzecz nabyta, raz się je ma a raz nie, no niestety gorzej jeśli padnie na miłość. Z tego dołka praktycznie nie da się wyjść. Tkwisz w tym błocie po kostki aż w końcu uświadamiasz sobie, że nie siedzisz w tym po kostki ale po szyję, a wtedy już nie ma ucieczki żadnej, a konkretniej samemu, w takiej chwili może ci pomóc jedynie rodzina albo przyjaciele.
Ze mną było tak samo. Po paru miesiącach idealnego życia przyszedł czas na okres rozczarowań, żalu, błagania i wściekłości.
     Wszystko zaczęło się kiedy byliśmy umówieni na spacer w parku niedaleko mojego domu. Miałem ułożony plan na całą resztę dnia. Spacer, film w domu, potem jakaś kolacja i ogólnie spontan, więc późniejszym popołudniem ubrałem się, wyszedłem z domu zadowolony, że spacer z moją kochaną, cały dzień razem i w ogóle, no i idę, patrzę i co widzę? Własnym oczom nie wierzę. Idzie moja dziewczyna w otoczeniu faceta, ale jakiego.. tego samego faceta, który się do niej podstawiał a ona mi za każdym razem w żywe oczy kłamała „ja go nie lubię”, „to jakiś wariat”, „Aleks to Ty jesteś moim facetem”, „kocham tylko Ciebie” i inne pierdoły w które jest w stanie uwierzyć tylko człowiek zaślepiony. Jestem, stoję, patrzę jak się do siebie cieszą, podchodzą do mnie i oczywiście Emilka od razu „spotkałam go akurat jak szłam no i sam do mnie dołączył”, jakby się już chciała wyrzutów pozbyć. Nie jestem idiotą żeby robić kłótnie o głupi spacer ze znajomym więc idziemy, w ciszy rzecz jasna ja, no bo co miałem mówić. Spacer jak spacer, ogólnie było nawet znośnie, oni się między sobą na moich oczach wygłupiali, żartowali itd., ale ja tam sobie zbytnio tego do serca nie wziąłem, później te spacery we trójkę się jeszcze kilka razy powtórzyły, aż w pewnym momencie cisza, Emila przestała się odzywać, tylko sporadycznie, była oziębła, myślę sobie, że może gorszy dzień czy coś, ale jeszcze tego samego dnia cały wieczór wydzwaniałem do niej i nie odbierała, cholernie się martwiłem, więc myślę sobie, że może ten jej znajomy coś wie więc zadzwoniłem do niego a ten do mnie z tekstem, że Emila jest na imprezie z koleżankami i żeby dziś już do niej nie dzwonić po alkoholu to się mogę niewygodnej dla mnie prawdy dowiedzieć. W tym momencie we mnie coś eksplodowało, z tak wielkim hukiem, że aż mi w uszach zadudniło. Matko ja się pytam jak można olać własnego chłopaka i zwierzać się pierwszemu lepszemu frajerowi? Powiedziałem jej co myślałem, ale nawet nie wzruszyło jej to, przestała się dalej odzywać więc spytałem czy dalej to ma sens, ona powiedziała „nie wiem”, na każde pytanie dotyczącego naszego związku odpowiadała słowami „nie wiem”, to ja sobie myślę, kobieto to co Ty w takim razie wiesz? To były piękne chwile, idealny związek, wspaniały czas, nie dawałem za wygraną, dzwoniłem, pisałem, błagałem żeby nie odchodziła, że jeśli to moja wina to się zmienię, że wszystko będzie inaczej, że zaczniemy od nowa a ona nic, albo „nie wiem” albo wcale się nie odzywała. Zaprzestałem starań, jaki to ma sens? Po co produkować się na darmo? Po tym było coraz gorzej, byłem w emocjonalnym dołku, w błocie po uszy. Nie potrafiłem wyjść z domu spontanicznie jak do tej pory, każda rzecz mi się z nią kojarzyła, każda najmniejsza rzecz, a to był ból nie do zniesienia. Minął jakiś czas, jakieś dwa tygodnie, zadzwoniła do mnie z informacją, że jest w szpitalu, nie zastanawiałem się tylko pojechałem, na miejscu dowiedziałem się, że miała wypadek samochodowy, złamana noga w dwóch miejscach, trochę siniaków i zadrapań a poza tym bez tragedii. Odwiozłem ją do domu i na życzenie jej brata, oraz jej (i rzecz jasna według życzenia własnego serca) odwiedzałem ją codziennie przez miesiąc, pomagałem w prostych czynnościach i wtedy nastąpił zwrot akcji i poprosiła mnie o wybaczenie oraz żebym do niej wrócił, zgodziłem się bez wahania oczywiście, ale między nami już było inaczej, ja starałem się zachowywać po staremu ale ona była bardziej chłodna w uczuciach, zależało jej tylko na poczuciu spełnienia fizycznego a nie jakichś tam uczuć, przykre no nie? Cóż, głupota nie boli, że się na to godziłem.
Nasz happy end nie potrwał długo, bo co piękne nie jest trwałe. Siedziałem tego dnia w domu i nagle zadzwoniła, pochwaliła się, że stanęła na nogi, że jeszcze nie chodzi zbyt dobrze ale jest lepiej no a potem do meritum i trafiła w środek i powiedziała, że ten znajomy u niej był i zabrał ją do siebie i trochę sobie rozmawiali. Nie no fajnie, wróciła do mnie, ledwo stanęła na nogi i już poleciała do jakiegoś imbecyla. Postanowiłem sam z siebie, koniec. Koniec do jasnej cholery tej maskarady, ile można kogoś w konia robić, jak dla mnie stanowczo za długo. Powiedziałem koniec, nie zdziwiła się nawet, przyjęła to ze stoickim spokojem i cześć. Potem jeszcze pierwsza dzwoniła, pisała, może chciała się pozbyć wyrzutów, ale ignorowałem ją, potem jeszcze dowiedziałem się, że po tym jak mnie rzuciła to była z tamtym pajacem a jak uległa wypadkowi tak wróciła do mnie. To było niewybaczalne, karygodne. Nie wiem czy można to nazwać głupotą, nie mam słów na jej zachowanie.
      Moi kochani miłość jest wredna, a właściwie nie miłość tylko ludzie, którzy ją oferują. To uczucie nie przynosi ze sobą nic dobrego, zwłaszcza, dlatego, że Aleks, który tą opowieść napisał już nie żyje.
      Aleks cierpiał dłuższy czas po odejściu Emilki, wiadomość, że najpierw była z innym a potem przyszła prosić go o wybaczenie zbiła go kompletnie. Nie widział sensu dalszego życia, czuł się zdradzony, porzucony i wykorzystany. Był w tak wielkim dołku, że nie było możliwości wyjścia na górę więc poszedł do ziemi, tam było mu bliżej. Aleks upił się prawie do nieprzytomności, a potem zaczołgał się na tory i zaczekał na swój ostatni pociąg do nieba.
        Emilka powinna mu być wdzięczna za wszystko co zrobił, poświęcił się jej bez reszty a ona wpuściła go ciemny las bez wyjścia, a jako dziewczyna pracująca nie przyszła nawet na pogrzeb byłego, którego wysłała w zaświaty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz