wtorek, 5 lipca 2016

Ostatni wschód słońca

Jak dawno temu cieszyłeś się z czegoś jak dziecko? Kiedy cieszyłeś się jakbyś wygrał 6 w totka? Kiedy naprawdę byłeś szczęśliwy? Niech zgadnę, pewnie jako dziecko, czułeś pełnię szczęścia jak rodzice kupili Ci wymarzoną zabawkę albo jak dostałeś pierwszą w życiu 5 w szkole. Takiego uczucia nie da się opisać, to jest radość tak prawdziwa jak wschód słońca o poranku. Wniosek jest krótki, człowiek dorastając zagłusza dzieciaka, który w każdym siedzi. To ten sam, który często każe Ci się śmiać do łez i wygłupiać bez względu na wiek. Ludzie nie potrafią cieszyć się z małych rzeczy. Gubią księżyc podczas łapania gwiazd. Czemu czekamy na wielkie szczęście, zamiast cieszyć się z tego co jest tu i teraz? Dlaczego kobieta czeka na oświadczyny swojego chłopaka i chodzi jak na szpilkach zamiast cieszyć się z każdej chwili z nim spędzonej? To wszystko co każdy sobie w kółko w głębi duszy zadaje. Pytania retoryczne, nie znamy na nie odpowiedzi. Tak jak pięknie ujęła to w swojej piosence pewna artystka „Cieszmy się z małych rzeczy, wzór na szczęście w nich zapisany jest.” Zmierzając do sedna tematu, człowiek pragnie wielkich rzeczy, sukcesu, pieniędzy i tak w kółko a zapomina się o najcenniejszej rzeczy w naszym życiu-  zdrowiu. Czy biznesmen chory na zapalenie płuc pójdzie na spotkanie z ważnym przedstawicielem firmy czy do lekarza? Jasne, że na spotkanie, i to jest zasadniczy błąd. Ludzie nie szanują tego co mają a jak już to tracą to zaczyna zależeć im na zdrowiu. Tego dotyczy moja kolejna opowieść.
     Minuty lecą, czas się nie spieszy a ja czekam, czekam jakby za tymi drzwiami toczyła się walka o moje własne życie, jakby za tymi drzwiami mieli wydać wyrok i miałabym trafić na szubienicę, no może nie szubienicę ale w końcu to też rodzaj śmierci. Pytacie jakiej? A oto moja skrócona historia życia. Nazywam się Anna, mam 22 lat. Obecnie jestem na trzecim roku studiów, kierunek pediatria. Uwielbiam dzieci, niezależnie od wieku, często u znajomych byłam niańką, pracowałam w przedszkolach i mam młodszego brata Antka, ma 8 lat. Mama nie pracuje od roku, kiedy zaczęła się moja ‘przygoda’ z chorobą. Jeszcze rok temu byłam wesoła, pragnącą zwiedzać świat, szukającą wszelkich przygód dziewczyną i nigdy zbytnio nie dbałam o zdrowie, lekarza widziałam jak mnie mama zaciągnęła, nigdy z własnej woli. Miałam wiele przyjaciół, fantastycznego, przystojnego faceta i myślałam, że jestem szczęśliwa. Dlaczego myślałam? Bo do szczęścia czasem brakuje jeszcze nieskazitelnego zdrowia, którego zaczęło mi brakować a wraz z brakiem zdrowia przyjaciele się odwrócili  a facet powiedział tylko jedno „ nie będę z zarazą się spotykał, jeszcze skończę JAK TY”. Po tych słowach dostał w twarz… pięścią… prosto w nos, w końcu pięć lat uczyłam się taekowondo i w końcu się przydało.
   Poprzedniego lata zaczęłam się źle czuć, bardzo wysoka gorączka, nie dająca się niczym zbić, wymioty, duszności, ciągle brakowało mi powietrza. Robiłam badania krwii, wykazały że coś jest nie tak. Zaczęłam chodzić od lekarza do lekarza. Stawiali mi różne diagnozy, zapalenie płuc, astma, gruźlica i wiele innych aż ma którymś prześwietleniu pokazał się maleńki guz, ledwie dostrzegalny na moim lewym płucu. Z początku lekarze bali się go ruszać, bo może zacząć się uaktywniać, lecz nikt wprost nie powiedział mi, że to rak więc żyłam w ciągłej nadziei, błagając Boga by to nie było to najgorsze. W końcu po paru miesiącach faszerowania mnie wszelkimi chemikaliami guz zamiast zniknąć zaczął się powiększać, więc lekarze wzięli jego wycinek, żeby móc zastosować bardziej radykalne środki. Teraz stoję pod gabinetem lekarza i czuję, że czekam na wyrok. Za chwilę wchodzę do gabinetu, lekarz z miną kata patrzy to na mnie to na mamę aż w końcu wbija wzrok w blat biurka tuż nad moimi wynikami i z ciężkim głosem mówi jakby do ściany „Przykro mi, że muszę to pani powiedzieć, ale z badań wynika, że to złośliwy guz, potocznie zwany rakiem, jest za późno na operację, mogłaby pani podczas niej umrzeć. Musimy zastosować chemię…” Cholera chyba nic więcej nie usłyszałam, ziemia zaczęła się obsuwać, zaczęło dudnić mi uszach, obraz się rozmazuje, widzę jedynie kontury twarzy przerażonego lekarza i zapłakanej matki, urwał mi się film, śniło mi się, że przyszedł do mnie mój zmarły dziadek, osoba którą bardzo mocno kochałam, przyszedł, położył mi rękę na ramieniu i powiedział „Ciii, nic już nie mów, oszczędzaj głos. Już niedługo się zobaczymy  kruszynko, a tymczasem weź wygodną poduszkę bo trochę sobie poleżysz” po czym zniknął. Mój dziadzio…
Zaczęłam krzyczeć, zalewać się łzami i wołać mojego dziadzia, żeby został, żeby mnie nie opuszczał ale ujrzałam jedynie  mamę z sinymi, podpuchniętymi oczami. Dopiero teraz zobaczyłam, jak bardzo ta kobieta się zmieniła przez ten rok. Była trochę zgarbiona, wyskoczyło jej kilka dodatkowych zmarszczek, zobaczyłam w jej złocisto brązowych włosach pasma siwizny. Kobieta, która wydała mnie na świat, spędzała ze mną większość czasu, pocieszała, śpiewała piosenki, całowała kiedy się uderzyłam, była dla mnie wszystkim. Tata informatyk był często w pracy a ona próbowała być nimi obojgiem a teraz poświęciła cały swój czas mi, jakbym była jej jedynym dzieckiem, Boże ja nie chcę odchodzić, zostawiać jej i zaczęłam płakać, nie mogłam przestać, to takie niesprawiedliwe, chcę zostać, przytulać ją, pocieszać. Ona beze mnie nie da rady, Boże ja nie chcę.
23 sierpnia
  Dzisiaj są urodziny mojej córeczki, wiem, że to już 23 lata, ale wciąż  bardzo chcę zrobić jej tort, zaprosić dziadków i świętować to tak jak każdego poprzedniego roku, ale nie mogę. Choroba ją zniszczyła, to nie to samo pogodne dziecko. To nie ta sama średniego wzrostu, piękna dziewczyna. Teraz leży w łóżku, wydaje się dużo mniejsza. Z jej przepięknych, długich, jedwabistych, kruczoczarnych włosów po ojcu została łysa głowa, po wielu chemiach. Z kremowej skóry została biała jak ściana, delikatna na światło słoneczne skóra jak papier, a z jej pięknych głębokich, niebieskich jak Bałtyk oczu zostały ciemno szare gałki, zagłębienia w oczodołach ledwo przypominające oczy młodej dziewczyny. Lubiła ćwiczyć sztuki walki , wiele razy dzięki temu potrafiła się obronić podczas spacerowania w nocy przed pijanymi natrętami, ale moja mała dziewczynka nie obroniła się przed rakiem i to płuc. Nie może już oddychać samodzielnie, robi to za nią respirator, rzadko otwiera oczy, przestała mówić. Od roku leży w łóżku, to najgorszy widok jaki matka musi co dzień oglądać. Ja wiem, że ona mogłaby jeszcze ruszać rękami i nogami albo może nawet czasem chodzić ale ona się poddała, po tym jak po ostatniej chemii rozmawiałam z lekarzem  o jej stanie i nie mieliśmy świadomości, że drzwi są uchylone a lekarz powiedział, że nie ma sensu robić kolejnej chemii bo jej ciało jest wyczerpane, a życia zostały jej góra trzy miesiące. Nie wiedziałam ,że ona to słyszała, zalana łzami weszłam do pomieszczenia i już miałam powiedzieć, że lekarz powiedział, że będzie dobrze ale nie zdążyłam powiedzieć słowa, a moja mała dziewczynka powiedziała tylko „kocham Cię mamo ale nie musisz kłamać, wiem, że lada chwila umrę” po tym gdy przyjechałyśmy do domu położyła się do łóżka i już z niego nie wstała. W ten sposób straciła wolę życia, namawiałam ją, wyciągałam na spacery, ojciec wziął urlop by być z córką, próbowaliśmy wszystkiego, nawet nasz syn Antoś ją namawiał, zawsze miała do niego słabość ale tym razem nie ugięła się pod niczyją prośbą. To była najgorsza chwila w moim życiu. Płakałam dniami i nocami, byłam bezradna. Nie wiedziałam co zrobię, jeśli jej zabraknie. Jedno jest pewne, nie przeżyję tego.
05 września                   
Anna
 Gdy nikt nie widzi, wyciągam z szafki przy moim łóżku notes i pisze o tym jak się czuję, udaje, że jestem warzywem żeby nie dawać im nadziei i tak w końcu odejdę więc chcę ich jakoś do tego przygotować chociaż trochę, zeszyt chowam w materacu. Nie mówię, nie oddycham. Dla mnie życiu już się skończyło. Miałam umrzeć 9 miesięcy temu a ja wciąż żyję, nie wiem jak to się stało. Jedno jest pewne, dziadek wtedy miał rację, ale nie wiem skąd wiedział i wczoraj znów mi się przyśnił, stał daleko na pięknej polanie i powiedział tylko „Nie smuć się wnusiu, za miesiąc będziesz ze mną oglądać wschód słońca”. To było tajemnicze, ale dzięki niemu byłam spokojna. Opanował mnie błogi spokój.

05 października
Nie wiem co mam robić, moje dziecko wciąż męczy się pod tą przeklętą aparaturą a ja nic nie mogę na to poradzić. Gdyby istniał jakiś lek, ratunek, cokolwiek. Może leczenie za granicą. Wiem! Doktor w Szwajcarii specjalizuje się w takich przypadkach choć już raz mi odmówił. Poleciałam z odrobiną nadziei na dół do gabineciku z komputerem tuż obok pokoju Ani i zaczęłam pisać e-mail i usłyszałam kroki dochodzące z Ani pokoju. Weszłam pospiesznie i co zobaczyłam? Moja Ania siedzi na łóżku po turecku z zeszytem w ręku i pisze bardzo szybko, do pokoju zaczęły wpadać promienie wschodzącego słońca a moja córcia po ujrzeniu pierwszych promieni przestała pisać, odłożyła zeszyt i położyła się, wielki blask oświecił cały pokój, zniknął momentalnie a na łóżku zostało jedynie wiotkie, maleńkie ciałko mojej córci. Obsunęłam się na podłogę i płakałam aż zatarł się obraz i obudziłam się w łóżku. Patrzę, mój zmartwiony, zapłakany mąż siedzi przy mnie a ja zdążyłam zejść z łóżka i pobiegłam do pokoju Ani, nie dawała mi spokoju jedna rzecz a mianowicie jej zeszyt i to co tam zapisała przed śmiercią. Wzięłam go do ręki i przeczytałam szybko nakreślone zdanie mojej córki „ Mamo nie płacz, kocham Was wszystkich, tam będzie mi dużo lepiej, dziadek właśnie po mnie idzie, tak jak obiecał o wschodzie słońca.”

„Nie żegnaj mnie tym wzrokiem szklanym,
Odchodzącemu uśmiech daj.
Co to za szczęście być kochanym!
I kochać, Boże, co za raj! „ – J.W. Goethe


poniedziałek, 4 lipca 2016

Nieznany raj

Jest na świecie pewne miejsce,
tam gdzie każdy znajdzie szczęście.
Tam gdzie ludzki wzrok nie sięga,
gdzie nie sięgnie żadna ręka.

Tam jest wszystko czego zechcesz,
o czym myślisz, czego pragniesz.
Tam marzenia się spełniają,
tam by chciał, lecz nikt nie może.

Tam nie pójdziesz na piechotę,
nie polecisz samolotem.
Tam jest raj o którym nie wiesz,
Wyobraźnia jest za mała, aby sobie
to przedstawić.                                                                                                                                
Tam nie martwisz się już o nic.                                            
Tam są gwiazdy takie piękne
żadna z kobiet nie dorówna
im swym wdziękiem.


                                                              "Kiedyś byłam tak młoda i bogata
                                                               W radość życia i nadzieję;
                                                               Moja siła była niezłomna,
                                                              Otwierał się przede mną cały świat."- cesarzowa Sisi

Koniec może być początkiem


„Hej to znowu ja, Kaśka. Nie wiem, który raz już się nagrywam, ale proszę oddzwoń. Martwię się o Ciebie.” Mniej więcej tak wyglądało moje ostatnie pożegnanie z najlepszą i jedyną przyjaciółką przed jej śmiercią. Tak dobrze czytacie, przed jej śmiercią. To było właściwie nieporozumienie. Tak, mówię to tak spokojnie nie dlatego, że nie była dla mnie ważna tylko dlatego, że to się stało dawno i zdążyłam się z tym oswoić, bo dwa lata temu To tylko marny początek, ale zacznę właśnie od początku. Jestem Kaśka, mam 25 lat, nie mam rodziny, przyjaciół, domu. Nie mam właściwie nic. Jestem sierotą. Nie znam rodziców. Miałam tylko ją – Klarę. Moja najlepsza, jedyna przyjaciółka, matka i siostra w jednym. Dla kogoś takiego jak ja to bardzo wiele. Obie wychowane w domu dziecka z wielkimi problemami. Zapoznałyśmy się od razu potem jak tu ją przywieźli, miała wtedy 13 lat. Ja tam byłam od zawsze. Nie wiem co było z moimi rodzicami. Po prostu ich nie było i tyle. Klary rodzice po prostu ją porzucili bo nie mogli dać sobie z nią rady mimo, że była jedynaczką, ale lubiła adrenalinę. To było jej sensem życia, po prostu spróbować życia z każdej możliwej strony i prawie jej się to udało. Była śliczną wysoką, rudą dziewczyną o czarnych, wielkich oczach, w których zawsze odbijała się iskra czystego wariactwa, kochałam w niej ten płomyk. Ja trochę wyższa od niej, krótkie bordowo – fioletowe włosy, zielone oczy. Była piękna, i była dla mnie wspaniała. 
     Po wyjściu z domu dziecka zamieszkałyśmy razem. Na obrzeżach miasta. To było dwupokojowe mieszkanie z kuchnią i łazienką. Klara roznosiła ulotki codziennie w południe a ja pracowałam w myjni samochodowej. Jakoś ledwo nam szło ale szło. To było szczęście mieć ją, ona też wyglądała na szczęśliwą. Brakowało jej po prostu rodziców i ich miłości. To było dla niej wielkim ciosem i nigdy nie mogła się z tym pogodzić. Ciągle marzyła o jakiejś pięknej chociaż chwili w ich towarzystwie a oni byli cholernymi materialistami i ją zostawili dla kariery i dlatego, że „miała trudny charakter”, ale co to ma do rzeczy? Jak się kogoś kocha to jest się z nim na dobre i na złe a nie tylko jak jest dobrze. Ja tego problemu nie miałam, bo nie znałam rodziców i to było dla mnie lepsze bo chociaż nie cierpiałam. Jednakże zawsze mi czegoś brakowało, ale tą dziurę w sercu zawsze potrafiła zatkać Klara. Kiedy było którejś z nas źle, było smutno albo po prostu gorzej niż zwykle to wychodziłyśmy na dach bloku, łapałyśmy się za ręce i śpiewałyśmy naszą „piosenkę- pocieszankę”. Leciała mniej więcej tak: „takie z nas są dwie sierotki, co nie mają nawet kotki, mamy siebie więc i świat. Tam gdzie Ty, będę zawsze ja.”, a potem siadałyśmy na ziemi i patrzyłyśmy w niebo, marzyłyśmy, śmiałyśmy się. Wszystko w niedługim czasie prysło, jakby pstryknąć palcami i bam!. Nie ma jej, nie ma nas, nie ma nic.
Mieszkałyśmy razem pięć wspaniałych, radosnych lat. Niestety pewnego dnia wszystko się rozwaliło.
To były moje urodziny, dokładnie 12 sierpień, sobota. To był gorący dzień, pogoda piękna. Miałam już plan na ten dzień. Chciałam żebyśmy poszły na  jakiś Fast food, lody, jechać nad jezioro a wieczorem wyskoczyć do kina, akurat jakiś akcji film był, takie jakie uwielbiałyśmy. Klara tego dnia miała tylko na godzinę iść do pracy. Miała być po 13 w domu. Minęła 13, 14,…,18. Dzwoniłam kilkanaście razy. Najpierw był sygnał, ale nie odbierała a potem miała wyłączony i ciągle włączała się automatyczna sekretarka, więc się nagrywałam, ale bezskutecznie. Dokładnie o  18:34 wyszłam jej szukać. Byłam w miejscu gdzie rozdawała ulotki, w barach gdzie bywała, parkach. Dzwoniłam na wszystkie komisariaty w pobliżu i odwiedziłam wszystkie szpitale a jej nie było, nigdzie. Jak kamień w wodę. Byłam kompletnie przerażona, nie wiedziałam co robić, gdzie iść. Była 22 jak poszłam zgłosić na policję jej zaginięcie, ale oczywiście powiedzieli mi żebym zgłosiła to po 24 godzinach od zaginięcia, ale ja nie mogłam tyle czekać. Bałam się śmiertelnie. Odtwarzałam w swojej głowie najczarniejsze scenariusze, ale potem tłumaczyłam sobie, że ona mnie nigdy nie zostawiłaby. W pewnym sensie nawet miałam rację, w tym zaginięciu jej ktoś pomógł. Kiedy na drugi dzień o świcie wróciłam w miejsce rozdawania ulotek , w parku, niedaleko ławeczki znalazłam jej telefon, całkowicie rozwalony. Wszystko składało się w całość. Była w parku, a podczas rozdawania ulotek przyszło paru  chuliganów, napadło ją, pobiło a na końcu wywiozło i być może ją zabiło. To wszystko zaszło z winy jakichś potworów, którzy zabrali mi moją jedyną rodzinę – JĄ. To była idealna wersja zdarzeń dopóki nie natknęłam się na jakąś starszą panią kiedy szłam załamana, zapłakana i roztrzęsiona w stronę domu. Pewna siwa, starsza, troszkę przygarbiona kobietka podeszła do mnie, wzięła mnie za rękę i poprowadziła do ławki, po czym usiadła i kazała mi zająć obok niej miejsce, tak bez słów. Szłam za nią jak w amoku, usiadłam obok niej, spojrzałam rozżalonym wzrokiem w stylu: „straciłam jedyną rodzinę, więc czego chcesz ode mnie kobieto?!” i zaczęłam słuchać. Zaczęła od tego, że była w tym miejscu wczoraj w godzinach popołudniowych i widziała bójkę chłopaka z dziewczyną. On mówił coś o dragach a ona kompletnie temu zaprzeczała. Krzyczeli na siebie, wyzywali się, a potem on ją uderzył jednym ruchem tak mocno, że osunęła się na ziemię. Starsza pani stała akurat za pobliskim drzewem, ale nie odezwała się w obawie o siebie i tuż po tym zdarzeniu poszła z tą sprawą do straży miejskiej, przyprowadziła ich tu ale Klary i tego zbira już tu nie było, więc nie drążyła dalej i po prostu poszła. Pomyśleli, że staruszka zwariowała, ale ja jej wierzyłam. Na drugi dzień widząc, że kogoś szukam postanowiła mi o tej sytuacji opowiedzieć. Każde słowo, które mówiła ta kobieta brałam sobie do głowy, potem łączyłam, układałam zdania i przyjmowałam do wiadomości, a potem osłupiałam i zaczęłam szlochać, ryczeć, tak niewyobrażalnie ogromny ból mnie złapał za serce, że osunęłam się z tej ławki i leżałam na trawie. To tak jakby wziąć wielki kuchenny nóż i powoli wycinać sobie serce. Nie mogąc wydać z siebie żadnego dźwięku prócz szlochania. Czułam się sparaliżowana. Ta starsza pani chciała pomóc mi wstać, machała rękoma, krzyczała a ja to wszystko słyszałam jakby z oddali, jakby nie do mnie, czułam, że moja dusza się ulatnia z ciała, ale  w pewnej chwili doznałam konfrontacji z rzeczywistością. Wstałam z ziemi i biegłam, biegłam nie czując, nie słysząc, nie widząc nic. Nagle zatrzymałam się, otworzyłam oczy a potem ciemność, kompletnie urwał mi się film. Prawdopodobnie zemdlałam, ale nie jestem tego pewna.
To co zdarzyło się potem, to był czarno – biały film. Nie wiem po jakim czasie, ale obudziłam się w szpitalu. Czułam się tak źle jak nigdy w życiu. Takie zderzenie z rzeczywistością uświadomiło mnie, że jej już nie ma, że nie mam dla kogo żyć, straciłam cały sens. Jestem tu sama. Moje użalanie się nad sobą przerwał lekarz z policjantem wchodzący akurat do Sali. Młodszy aspirant Jakiś Tam usiadł na stołeczku obok mnie i powiedział, że moja przyjaciółka zginęła spod noża jakiegoś cholernego ćpuna – histeryka. Oskarżył ją o kradzież jego drag i ją po prostu zadźgał dziewięcioma dźgnięciami w okolicy żeber i serca. On ją pomylił z kimś, rozumiecie?! Ten cholerny idiota, psychopata zabił moją Klarę przez jakiś pieprzony przypadek. W tym wszystkim „najlepsze” było to, że on został warunkowo zwolniony z więzienia po dwóch miesiącach(byłam w śpiączce DWA MIESIĄCE), ponieważ w czasie tego zamachu był niepoczytalny i ten psychopata nadal sobie chodzi po ulicy. Lekarz chciał mi dać proszki na uspokojenie, ale byłam nieziemsko spokojna. Kiedy wyszli zamknęłam oczy i zaczęłam się modlić, żeby Bóg zabrał mnie z tego świata. Łzy ciekły mi po policzkach, a ja modliłam się o szybką śmierć. Nie widziałam wtedy sensu dalszego życia.
Tej nocy długo nie mogłam usnąć, poprosiłam o leki nasenne pielęgniarkę, a kiedy je już dostałam szybko zasnęłam. W tym śnie było wspaniale. Była cudowna łąka, drzewa, słońce, lekki, ciepły wiaterek, pośród drzew ja, a w oddali dostrzegłam Klarę w pięknej, długiej, białej sukni na ramiączka. Miała białe włosy, była boso a w ręku miała bukiet polnych kwiatów. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy to taka, że moje modły zostały wysłuchane i umarłam a teraz mogę rozkoszować się obecnością mojej „siostry” już na wieki i wtedy podeszła do mnie. Wzięła moją rękę, usiadłyśmy na trawie a ona słodkim, anielskim głosem zaczęła mówić: „Kochanie jestem przy Tobie, ale nie umarłaś, to tylko sen, mnie już nie ma na świecie, ale Ty musisz żyć. Nie przejmuj się mną. Jest mi tu o wiele lepiej niż na ziemi. Mam wszystko o czym zawsze marzyłam, a mianowicie rodziców.” Tam byli jej rodzice. Po tym jak oddali ją do domu dziecka tragicznie zginęli w wypadku samochodowym i odzyskali córkę po tej drugiej stronie. Oni odzyskali córkę a ona zyskała rodziców. Widziałam w jej oczach szczęście i wiele, bardzo wiele miłości.
Spałam cały kolejny dzień, a kiedy obudziłam się miałam w ręku mały, biały polny kwiatuszek i zaparło mi dech piersiach. Potem ujrzałam swój wypis, więc ubrałam się i po prostu wyszłam. Po dwóch miesiącach moje mieszkanie było nadal moje. Okazało się, że starsza pani z parku opłaciła mój czynsz z góry na pół roku bo jak to ona powiedziała „czułam, że dziecko wrócisz do żywych”. To taki złoty człowiek, wspaniała kobieta. Urządziłam Klarze pogrzeb, Starsza Pani we wszystkim mi pomogła za co jestem jej nadal bardzo  wdzięczna a teraz żyję powolutku. Znalazłam sobie lepszą pracę, wyszłam za mąż za wspaniałego człowieka, który też wychowywał się w domu dziecka a teraz staramy się o adopcje pewnej dwuletniej dziewczynki. Przygotowaliśmy jej już pokój i niedługo będzie nasza, a na grób Klary chodzę codziennie z moim mężem.
       Ona na zawsze pozostanie w moim sercu i wierzę, że jeszcze się z nią spotkam tam po drugiej stronie.

Podwójna gra

         Jeśli wszyscy są przekonani, że to będzie kolejna ckliwa opowieść o miłości to się mylą, bo taka nie będzie. Będzie to opowieść o dziewczynie.. Moim alter ego, zupełnym przeciwieństwie mnie. I to na razie w zasadzie tyle, resztę dowiecie się później. Na pewno tu nie będzie ani trochę romantyzmu od którego mnie już mdli.
Każdą opowieść powinno się zacząć od miejsca zdarzeń, ale ja tego nie napiszę, ponieważ nie jest ważne miejsce  a istota wszystkich zdarzeń. Mogę powiedzieć tylko tyle, że działo się to w małym miasteczku. Ja nazywam się Anna, rodzice upierają się, że to szlachetne i królewskie imię. Mam 25 lat, nie mam rodzeństwa. Jestem wysoką blondynką o zielonych oczach  i pochodzę z bogatego domu, rodzice zawsze tkwili w błędzie, że wychowali mnie na małego aniołka, nieszkodliwą istotę itd., ale prawda jest zupełnie inna. Co prawda skończyłam liceum, potem dobre studia (medycynę), na które zresztą dostałam się dzięki mojemu tacie, bo z moim rektorem był na „ty” i tak wyszło. Prawda jest taka, że nie jestem nadzwyczaj inteligentną studentką, z dobrego domu tylko kimś kto ma wszystko w zasięgu ręki i ma co chce. Wychowywałam się według idealnych reguł rodziców(a przynajmniej oni tak myśleli). Miałam co chciałam. Wszystko, nawet gwiazdkę z nieba, serio to nie żart. Mama na 15 urodziny wykupiła gwiazdę, która została nazwana moim imieniem i jest w powszechnej księdze spisu całego gwiazdozbioru. Z boku można by pomyśleć „rozpieszczony dzieciak nawet gwiazdkę z nieba sobie zażyczył”, a tymczasem to nie prawda. To był pomysł mojej mamy, która uważała, że taka gwiazdka sprawi, że ludzie będą mnie postrzegać jako księżniczkę a ja nie mam z księżniczką nic wspólnego, chociaż całe życie rodzina mnie na nią kreowała. Wystawne przyjęcia, mnóstwo gości, zabawa itd., może i chodziłam tam, ale w nocy jak nie było rodziców w domu, bo praca albo jakaś impreza to ja chodziłam do klubów, ale nie takich dla bogaczy tylko takich zwykłych, w wieku 14 lat zaczęłam palić papierosy, a w wieku 15 lat sięgnęłam pierwszy raz po piwo, potem wódka i tak na okrągło, nie długo potem  znajomi poczęstowali mnie trawką, jeśli dobrze pamiętam to była to marihuana, kierowca mojego ojca tego samego dnia znalazł mnie w przydrożnym rowie. Dokładnie tak, księżniczka z dobrego domu leżała naćpana w rowie, nieprawdopodobne a jednak. Ojciec po tym incydencie chciał mnie wysłać na odwyk, nie słuchając nawet, że to był pierwszy raz, zresztą oni nigdy mnie nie słuchali. W żadnej kwestii. Medycyna to wymysł babci(od strony taty), która z zawodu jest pediatrą. Ja medycyny nie cierpię i nic mnie nigdy w jej stronę nie ciągnęło. Ja zawsze chciałam być zawodową malarką. Od zawsze kochałam rysować, malować, szkicować. Mam wiele rysunków i nawet chciałam żeby rodzice porozmawiali z kimś profesjonalnym aby je zobaczył, planowałam studiować na Akademii Sztuk Pięknych, ale ojciec twierdził, że ten zawód przyniesie mi jedynie wiele pracy i zero renomy. Jak ja go za to nienawidzę. Całe życie od podstaw mi układał, nie pytając mnie przy tym nigdy o zdanie. Chciałam na urodziny, aby kupił mi rolki a on tymczasem kupił mi kucyka, rozmiecie? Jakiegoś pieprzonego kucyka z różową wstążeczką na grzywie i z tym durnym napisem „wymarzony prezent naszej księżniczki”. Czy ja do cholery noszę koronę?!! Po tym ich „udanym” prezencie uciekłam z domu. Szukali mnie trzy dni(byłam w tym czasie u koleżanki),a kiedy całkiem przypadkowo niedaleko banku ojciec mnie dostrzegł to zaciągnął siłą do swojego czarnego mercedesa i przywiózł do tej cholernej willi, jakiej dorobił się na przekrętach(ale o tym później) i zamknął mnie w piwnicy, ciemnej, bez okien, tylko łóżko, jedzenie i książka „zasady savoure vivre”. Myślałam, że chyba oszaleje ale jakoś to zniosłam. Po tygodniu mnie wypuścili a ja wtedy tylko spytałam „ a dlaczego nie zamknęliście mnie w wieży bez schodów? Wszak jestem księżniczką”. Po tych słowach nie powiedzieli mi nic tylko wręczyli list. Poszłam do pokoju, usiadłam na łóżku, otworzyłam i zaczęłam czytać: „W związku z postępowaniem rekrutacyjnym dotyczącym przyjęcia na studia wyższe w kierunku medycyna – pediatria, została pani przyjęta[…]” i w tej chwili cały mój świat legł w gruzach. Idę na studia na które nie miałam pojęcia, że idę. Ja urodzona artystka ma się przez resztę życia użerać z dziećmi?! Nie wiedziałam Co mam zrobić, po prostu kompletna pustka, to był dla mnie koniec świata. Dłuższy czas się z tym zmagałam, prosiłam, błagałam rodziców żeby mnie wypisali, dzwoniłam na uczelnie, ale się okazało, że opłata została już wniesiona a umowa podpisana. Czułam się jak w więzieniu. Wiedziałam, że nie znajdę już od tego drogi ucieczki i potem już co noc wymykałam się z domu na całonocne, nakrapiane imprezy. Alkohol, muzyka i taniec pomagały mi się oderwać od wszystkiego, kochałam to „drugie życie”. Może dlatego, że było przeciwieństwem pierwszego…
i tak było przez całe studia do niedawna. Rok temu wszystko się zmieniło, sytuacja całkiem się odwróciła. Popadłam w nałóg. Jestem ćpunką i nałogową alkoholiczką. To wszystko ujawniło się na tej ostatniej, pamiętnej imprezie. To był nocny klub. Było dużo moich znajomych, myślałam, że przyjaciół, ale to było jedynie złudzenie(to były hieny żerujące na moim hajsie i marzący o majątku moich starych). Poszłam tam z siódemką znajomych. Trzy dziewczyny, czterech chłopaków, ja byłam ósma. Kupiliśmy sobie parę drinków, trzy albo cztery, chwile potańczyliśmy, a tak naprawdę czekaliśmy na znajomego dilera jako jego stali klienci. Po paru godzinach przyjechał. Poszliśmy z resztą paczki na zaplecze, on wyjął towar. Zapłaciłam ja, rzecz jasna forsą rodziców( co moim znajomym strasznie się podobało i jedyne czym im imponowałam to forsa). Wciągnęliśmy noskami jakieś trzy miarki na raz. Odlot natychmiastowy i całkowity, potem poszliśmy na fajeczka i małego drinka i ten drink przesądził całą sprawę. Zwłaszcza, że tylko ja go wypiłam za namową znajomych a sami go nie tknęli. Amfetamina w połączeniu wraz z alkoholem stworzyła związek wybuchowy, czyli zemdlałam. Jakaś dziewczyna z klubu to opowiadała, że podobno moi znajomi najpierw okradli mnie ze wszystkich pieniędzy a potem uciekli i mnie nieprzytomną, naćpaną i spitą zostawili na parkiecie, jakiś obcy chłopak próbował mnie cucić ale na darmo, więc zadzwonili po karetkę, a skoro ratownicy zobaczyli mój stan to i po policję. Przewieziono mnie do szpitala na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej, a tam wykryto zaburzenia mózgowe, które spowodowała ta mieszanka z prochów i wódki. Lekarze przepowiadali najczarniejsze scenariusze, np. że umrę we śnie, że będę nawet kilka lat w śpiączce, że będę żywym warzywem przy którym trzeba będzie chodzić i zajmować się. Mój scenariusz  był zupełnie inny. Obudziłam się po pięciu miesiącach. Ujrzałam pustą salę, nikogo, tak jak przez całe życie. Nigdy nie było rodziców wtedy kiedy ich naprawdę potrzebowałam. Po chwili przyszła pielęgniarka, popatrzyła na mnie i strasznie zdziwiona pobiegła po lekarza. Lekarz przyszedł, zbadał mnie, stwierdził, że nie mam żadnego uszczerbku na zdrowiu i zadzwonił po rodziców. Po 15 minutach zjawili się. On: wysoki brunet o zielonych oczach lekkim zarostem w granatowym garniaku, a ona: stosunkowo niska, szczupła delikatna blond piękność o niebieskich oczach z długimi włosami, ubrana w granatową mini sukienkę z ogromnym dekoltem oraz wielkimi cyckami i ku mojemu zdziwieniu w początkowej ciąży, jakiś czwarty miesiąc. Stali i tak patrzyli na mnie dłuższy czas aż wreszcie wyprosili personel medyczny z Sali, zamknęli drzwi, usiedli na łóżku i zaczęli mówić. Po ich wypowiedzi zamurowało mnie, bo to co mi przekazali było nie do przyjęcia. Powiedzieli mi, że spodziewają się syna. To nie było wielkim szokiem, ale jak powiedzieli, że zostałam wydziedziczona i prawnie nic mi się nie należy to myślałam że za chwilę wybuchnę. Potem było coraz gorzej. Powiedzieli, że nie jestem ich córką, bo nie taką mnie wychowali. Wyrzekli się mnie, rozumiecie? Jedynej córki się wyrzekli, to był cios w samo serce. Do tego wszystkiego dodali, że nie chcą mnie zostawić tak całkowicie samą na pastwę losu, więc kupili mi maleńki domek na wsi, czynsz z góry zapłacony na rok, ale pracy i wszystko inne mam sobie sama radzić. Nazwali  mnie naiwną narkomanką, życzyli mi powodzenia i wyszli…
Tak po prostu wyszli, całe życie mi ze szczegółami  ułożyli, traktowali jak jakąś pieprzoną lalkę a teraz mają mnie w dupie. Zaczęłam płakać, płakałam bardzo długo, dwa dni a potem wyszłam ze szpitala. Nie wiedziałam w którą stronę mam iść, czułam się jak społeczny wyrzutek, jak śmieć, bo tak mnie właśnie rodzice potraktowali. Szłam przed siebie, aż wpadłam na moją ciocię, opowiedziałam jej całą historię a ona zaproponowała mi dach nad głową i pomoc w znalezieniu pracy, długo mnie pocieszała. Dała mi więcej serca jednego dnia niż rodzice przez całe życie.
Wiem, że oni jeszcze do mnie wrócą, ojciec całe życie robi przekręty z mafią a to go kiedyś wyprowadzi w pole, mafia jest nieobliczalna a on się jeszcze doigra, a mama.. no cóż mama jest podporządkowana ojcu. Gdyby nie on  to byłaby całkiem ciepła, kochana i miła osoba a on zmienił ją w Barbie. Włosy przedłużane, tyłek i cycki silikonowe, manicure, pedicure, tona makijażu, farbowane  włosy, bo jej naturalne to jasnobrązowe a nie blond. Charakter też jej zmienił, razem ze zmianą wyglądu stała się jego marionetką spełniającą każde głupie polecenie. Jednak ci ludzie to przeszłość. Znalazłam pracę w szpitalu, wynajęłam mieszkanie i mam małego psa a o założeniu rodziny na razie nie ma mowy. Nie chcę tak skończyć jak oni, podobno mój  nienarodzony brat zmarł  bo mama spadła  w ósmym miesiącu ze schodów, podczas przepychanki mojego ojca z jakimś mafiosą. Doigrali się, chociaż do dziecka nic nie miałam, niewinne stworzenie zapłaciło za błędy rodziców.
      Życie to jedna, wielka gra. Z jednej strony aniołek rodziców a z drugiej zaćpana imprezowiczka. Tak jakby alter ego, które „namawia mnie dziś do złego” .
Choćby nie wiem jakie Twoje życie było, to nigdy nie pozwól nim manipulować, zawsze decyduj o swoim losie, nie oglądaj się za siebie, spełniaj marzenia. Po prostu żyj!


niedziela, 3 lipca 2016

Jedno życie, jedna miłość

- Kim jesteś?
- Twoim największym koszmarem
Mniej więcej tak powinna wyglądać moja rozmowa z przeznaczeniem w chwili kiedy poznałem swoją przyszłą dziewczynę. Było wspaniale. Ogólnie znaliśmy się z Emilką długo, przyjaźniliśmy się. To była jedna z najlepszych przyjaźni w moim życiu, oczywiście dopóki nie poszedłem na imprezę na której akurat ona była. Moi znajomi szybko się zmyli więc zacząłem gadać z Emilką, przetańczyliśmy do rana, trochę alkoholu poleciało i mojej wspaniałej  przyjaciółce nagle rozwiązał się język. Była tak pijana, że musiałem odprowadzić ją do domu, przez tę drogę zaczęła gadać, że jest nieśmiała, że od jakiegoś czasu jej się podobam i pod wpływem impulsu pomyślałem, że z tego może coś być. Spotykaliśmy się przez jakiś miesiąc. Wspaniały okres, wszystko robiliśmy spontanicznie, zanosiło się na piękny związek. Ona była szczera ze mną, a ja z nią. Wszędzie pojawialiśmy się razem, ale nie jako para a znajomi. Już wtedy mogłem się zorientować, że coś jest nie tak. Wtedy wydawało mi się, że po prostu nie chce zbędnych plotek, jednak prawda była inna, ta laska po prostu się mnie wstydziła. Jak sobie to długo potem uświadomiłem to cholernie zabolało. Ja tę dziewczynę na prawdę kochałem, na prawdę, tak szczerze jak jeszcze nikogo dotąd. Robiłem dla niej wszystko, zabierałem na kolacje, spacery w ciemną noc, ona była dla mnie jak anioł, zapatrzona we mnie, krótko mówiąc świata poza mną nie widziała, jak się później okazało to musiała mieć naprawdę mały horyzont skoro na widok kolesia którego „nawet nie lubiła” mizdrzyła się i robiła maślane oczka.
    Możecie mi wierzyć lub nie, ale człowiek kiedy jest zakochany jest kompletnie zaślepiony. Nie widzi nic poza tą „ukochaną” osobą. Jest dla niego całym życiem, sensem i powodem istnienia, wstawania rano, życia, po prostu powodem życia. Jest źle kiedy ktoś nas okłamie, zawiedzie, obrazi czy coś innego jednak wiecie co jest w życiu najgorszym uczuciem poza śmiercią? Tym najgorszym uczucie jest utrata ukochanej osoby, tej jedynej na której nam w życiu zależało, dla której człowiek się budził, chodził, pracował, żył. Myślisz sobie: kurde moje życie jest piękne, mam dom, kochającą rodzinę, pracę a co najważniejsze ukochaną dziewczynę, i właśnie wtedy sobie myślisz: mam wszystko. Wszystko jest idealnie, idzie jak „po maśle”, można by rzec. Jest dobrze miesiąc, dwa, trzy i potem bam!, i wszystko się sypie jak za dotknięciem czarnej różdżki. Potencjalny czytelnik, który to czyta sobie myśli, że pewnie coś z pracą źle, że może zwolnili albo coś, albo że z kimś rodziny coś jest nie tak a to wcale nie o to chodzi. Życie człowieka jest jak poukładane klocki, jeśli wyciągnie się z takiej góry klocków element który jest w podstawie budowli to taka budowla zacznie się chwiać, aż cała z wielkim hukiem w ułamku sekundy się rozsypie. Tak samo jest w życiu, kiedy najważniejsza dla nas osoba odchodzi z własnego kaprysu a nie dlatego, że musi to całe nasze życie bez tego najważniejszego elementu się sypie. Wtedy jest koniec szczęśliwego, idealnego życia.
      Jedno pytanie. Dlaczego wielu ludzi będąc na samym szczycie w pewnej chwili od tak stacza się na szare dno? Odpowiedź jest prosta albo pieniądze albo miłość. Pieniądze jak wiadomo rzecz nabyta, raz się je ma a raz nie, no niestety gorzej jeśli padnie na miłość. Z tego dołka praktycznie nie da się wyjść. Tkwisz w tym błocie po kostki aż w końcu uświadamiasz sobie, że nie siedzisz w tym po kostki ale po szyję, a wtedy już nie ma ucieczki żadnej, a konkretniej samemu, w takiej chwili może ci pomóc jedynie rodzina albo przyjaciele.
Ze mną było tak samo. Po paru miesiącach idealnego życia przyszedł czas na okres rozczarowań, żalu, błagania i wściekłości.
     Wszystko zaczęło się kiedy byliśmy umówieni na spacer w parku niedaleko mojego domu. Miałem ułożony plan na całą resztę dnia. Spacer, film w domu, potem jakaś kolacja i ogólnie spontan, więc późniejszym popołudniem ubrałem się, wyszedłem z domu zadowolony, że spacer z moją kochaną, cały dzień razem i w ogóle, no i idę, patrzę i co widzę? Własnym oczom nie wierzę. Idzie moja dziewczyna w otoczeniu faceta, ale jakiego.. tego samego faceta, który się do niej podstawiał a ona mi za każdym razem w żywe oczy kłamała „ja go nie lubię”, „to jakiś wariat”, „Aleks to Ty jesteś moim facetem”, „kocham tylko Ciebie” i inne pierdoły w które jest w stanie uwierzyć tylko człowiek zaślepiony. Jestem, stoję, patrzę jak się do siebie cieszą, podchodzą do mnie i oczywiście Emilka od razu „spotkałam go akurat jak szłam no i sam do mnie dołączył”, jakby się już chciała wyrzutów pozbyć. Nie jestem idiotą żeby robić kłótnie o głupi spacer ze znajomym więc idziemy, w ciszy rzecz jasna ja, no bo co miałem mówić. Spacer jak spacer, ogólnie było nawet znośnie, oni się między sobą na moich oczach wygłupiali, żartowali itd., ale ja tam sobie zbytnio tego do serca nie wziąłem, później te spacery we trójkę się jeszcze kilka razy powtórzyły, aż w pewnym momencie cisza, Emila przestała się odzywać, tylko sporadycznie, była oziębła, myślę sobie, że może gorszy dzień czy coś, ale jeszcze tego samego dnia cały wieczór wydzwaniałem do niej i nie odbierała, cholernie się martwiłem, więc myślę sobie, że może ten jej znajomy coś wie więc zadzwoniłem do niego a ten do mnie z tekstem, że Emila jest na imprezie z koleżankami i żeby dziś już do niej nie dzwonić po alkoholu to się mogę niewygodnej dla mnie prawdy dowiedzieć. W tym momencie we mnie coś eksplodowało, z tak wielkim hukiem, że aż mi w uszach zadudniło. Matko ja się pytam jak można olać własnego chłopaka i zwierzać się pierwszemu lepszemu frajerowi? Powiedziałem jej co myślałem, ale nawet nie wzruszyło jej to, przestała się dalej odzywać więc spytałem czy dalej to ma sens, ona powiedziała „nie wiem”, na każde pytanie dotyczącego naszego związku odpowiadała słowami „nie wiem”, to ja sobie myślę, kobieto to co Ty w takim razie wiesz? To były piękne chwile, idealny związek, wspaniały czas, nie dawałem za wygraną, dzwoniłem, pisałem, błagałem żeby nie odchodziła, że jeśli to moja wina to się zmienię, że wszystko będzie inaczej, że zaczniemy od nowa a ona nic, albo „nie wiem” albo wcale się nie odzywała. Zaprzestałem starań, jaki to ma sens? Po co produkować się na darmo? Po tym było coraz gorzej, byłem w emocjonalnym dołku, w błocie po uszy. Nie potrafiłem wyjść z domu spontanicznie jak do tej pory, każda rzecz mi się z nią kojarzyła, każda najmniejsza rzecz, a to był ból nie do zniesienia. Minął jakiś czas, jakieś dwa tygodnie, zadzwoniła do mnie z informacją, że jest w szpitalu, nie zastanawiałem się tylko pojechałem, na miejscu dowiedziałem się, że miała wypadek samochodowy, złamana noga w dwóch miejscach, trochę siniaków i zadrapań a poza tym bez tragedii. Odwiozłem ją do domu i na życzenie jej brata, oraz jej (i rzecz jasna według życzenia własnego serca) odwiedzałem ją codziennie przez miesiąc, pomagałem w prostych czynnościach i wtedy nastąpił zwrot akcji i poprosiła mnie o wybaczenie oraz żebym do niej wrócił, zgodziłem się bez wahania oczywiście, ale między nami już było inaczej, ja starałem się zachowywać po staremu ale ona była bardziej chłodna w uczuciach, zależało jej tylko na poczuciu spełnienia fizycznego a nie jakichś tam uczuć, przykre no nie? Cóż, głupota nie boli, że się na to godziłem.
Nasz happy end nie potrwał długo, bo co piękne nie jest trwałe. Siedziałem tego dnia w domu i nagle zadzwoniła, pochwaliła się, że stanęła na nogi, że jeszcze nie chodzi zbyt dobrze ale jest lepiej no a potem do meritum i trafiła w środek i powiedziała, że ten znajomy u niej był i zabrał ją do siebie i trochę sobie rozmawiali. Nie no fajnie, wróciła do mnie, ledwo stanęła na nogi i już poleciała do jakiegoś imbecyla. Postanowiłem sam z siebie, koniec. Koniec do jasnej cholery tej maskarady, ile można kogoś w konia robić, jak dla mnie stanowczo za długo. Powiedziałem koniec, nie zdziwiła się nawet, przyjęła to ze stoickim spokojem i cześć. Potem jeszcze pierwsza dzwoniła, pisała, może chciała się pozbyć wyrzutów, ale ignorowałem ją, potem jeszcze dowiedziałem się, że po tym jak mnie rzuciła to była z tamtym pajacem a jak uległa wypadkowi tak wróciła do mnie. To było niewybaczalne, karygodne. Nie wiem czy można to nazwać głupotą, nie mam słów na jej zachowanie.
      Moi kochani miłość jest wredna, a właściwie nie miłość tylko ludzie, którzy ją oferują. To uczucie nie przynosi ze sobą nic dobrego, zwłaszcza, dlatego, że Aleks, który tą opowieść napisał już nie żyje.
      Aleks cierpiał dłuższy czas po odejściu Emilki, wiadomość, że najpierw była z innym a potem przyszła prosić go o wybaczenie zbiła go kompletnie. Nie widział sensu dalszego życia, czuł się zdradzony, porzucony i wykorzystany. Był w tak wielkim dołku, że nie było możliwości wyjścia na górę więc poszedł do ziemi, tam było mu bliżej. Aleks upił się prawie do nieprzytomności, a potem zaczołgał się na tory i zaczekał na swój ostatni pociąg do nieba.
        Emilka powinna mu być wdzięczna za wszystko co zrobił, poświęcił się jej bez reszty a ona wpuściła go ciemny las bez wyjścia, a jako dziewczyna pracująca nie przyszła nawet na pogrzeb byłego, którego wysłała w zaświaty.